
Bandżul – stolica, której prawie nie ma
Bandżul to stolica Gambii, ale wygląd miasta bardziej przypomina prowincjonalne miasteczko niż ośrodek decyzyjny. Nie dość, że nie jest największym miastem w kraju, to z zaledwie 40 tysiącami mieszkańców zajmuje dopiero ósme miejsce pod względem ludności. Nic dziwnego, że zalicza się do najmniejszych stolic świata.
Miasto jest stosunkowo młode – Brytyjczycy założyli je w 1816 roku jako bazę wojskową pilnującą ujścia rzeki Gambia i przestrzegania zakazu handlu niewolnikami. Wtedy nazywało się Bathurst – od nazwiska ministra kolonii, hrabiego Bathursta. Przez długi czas było centrum administracyjnym Protektoratu Gambii, a w czasie II wojny światowej – ważnym punktem na mapie transportowej Aliantów. Po uzyskaniu niepodległości w 1965 r. miasto przemianowano na Bandżul.
Z czasów kolonialnych zostały głównie coraz bardziej rozpadające się budynki i powszechna znajomość angielskiego. Ale lokalizacja ma potencjał – Bandżul leży na wyspie St. Mary, tuż przy ujściu rzeki do Atlantyku. Stąd można się przetransportować promem na drugi brzeg – do miasta Barra, ale o tym później. 😉
Bandżul dziś – nie porywa, ale zaskakuje
Nie będę owijać w bawełnę, Bandżul to nie jest metropolia z pocztówek. To raczej uroczy chaos. Trochę kolonialnej architektury, trochę afrykańskiego kolorytu, dużo kurzu i życia toczącego się w swoim rytmie, zupełnie pozbawionym poczucia czasu.
Główna arteria – Independence Drive, kończy się przy Łuku Triumfalnym- Arch 22, czyli bramie triumfalnej większej niż wszystko, co znajduje się dookoła. Budowla powstała po zamachu stanu w 1994 roku.
Miała symbolizować „nową erę”, ale dziś bardziej symbolizuje to, jak daleko można odpłynąć z architekturą. Można wspiąć się na jego szczyt, skąd roztacza się panoramiczny widok na miasto i rzekę Gambia.
Bandżul stał się również popularny wśród turystów, szczególnie licznie odwiedzają go Brytyjczycy. W pobliżu miasta znajduje się kilka ładnych plaż, z których najsłynniejszą jest Cape Point Beach.
Przeprawa Barra w zwolnionym tempie
Przeprawa z Barry do Bandżulu (i na odwrót) była jednym z najciekawszych doświadczeń w trakcie mojego pobytu w Gambii. W teorii to zaledwie pięć kilometrów natomiast w praktyce pięć lat świetlnych, ta niewielka odległość ciągnie się w nieskończoność. I nie przesadzam – tu nie tylko przekraczasz rzekę Gambia, ale także granice cierpliwości i wyobraźni 😀 Alternatywna opcja przeprawy na drugą stronę odpada, wystarczy spojrzeć na mapę… Rzeka właściwie dzieli kraj na dwie połowy, a żeby przedostać się do Barra właściwie trzeba przejechać całą Gambię!
Rozkład kursowania promu nie istnieje, a kolejka do promu zdaje się nie mieć końca. Z podziwem patrzę na kobiety stojące w pełnym słońcu, transportujące ciężkie towary na głowach. Wszyscy czekają w napięciu na otworzenie się bramek do promu. Wówczas można zobaczyć prawdziwą wędrówkę ludów.
Prom zabiera ludzi, samochody, kozy, worki z ryżem, beczki i nie wiadomo, co jeszcze. Rejs trwa około 30 minut i z pewnością nikomu się tutaj czas nie dłuży. Nudy tu nie ma. Dzieci biegają, sprzedawcy wciskają orzeszki, soki i plastikowe zegarki, z głośników leci lokalna muzyka albo wiadomości z państwowego radia.
Ludzie rozmawiają, śmieją się, drzemią. A ty siedzisz, wpatrujesz obserwujesz to wszystko i myślisz, że to chyba właśnie kwintesencja podróżowania po Afryce: płynąć, nie spieszyć się i chłonąć to całe zamieszanie.
Ten prom to nie tylko środek transportu. To kwintesencja Gambii. Tu spotykają się wszyscy – kierowcy ciężarówek, rybacy, uczniowie wracający ze szkoły i oszołomieni turyści z Zachodu. Nigdzie indziej nie zobaczy się tylu abstrakcyjnych sytuacji i ludzkich zachowań w jednym miejscu.

