Wietnam – Istny Sajgon… czyli szkoła przetrwania na wietnamskich drogach
Nasze przygody z hotelem nie były jedyną atrakcją, jaką Wietnam zafundował nam już pierwszego dnia. Umęczeni podróżą i umierający z głodu postanowiliśmy wybrać się na miasto w celu spróbowania wietnamskich specjałów. Jako kierowcy jeżdżący po Warszawie myśleliśmy, że widzieliśmy już wszystkie możliwe „drogowe akrobacje”, jak się jednak później okazało, samo przejście na drugą stronę ulicy stanowi w Wietnamie nie lada wyzwanie. Wietnam to istna dżungla drogowa w dosłownym znaczeniu tego słowa. Wyobraźcie sobie przykładowo 7 mln miasto z niezbyt rozbudowaną infrastrukturą drogową i dodajcie do tego brak jakichkolwiek zasad ruchu drogowego.
Skrzyżowania ze światłami i pasami dla pieszych są tam rzadkością, a jeśli już są to może się zdarzyć, że wyglądają mniej więcej tak:
Obserwując przechodzących przez jezdnię śmiałków, zaobserwowaliśmy zasadę ruchu rządzącą tą karkołomną operacją. Bezwzględnie należy odłożyć na bok europejskie przeświadczenie o prawach pieszego na drodze i uświadomić sobie, że jest się przeszkodą, którą bezprawnie wtargnęła na jezdnię. Następnie ograniczając do minimum rozglądanie się na boki (czynność ta grozi zawałem serca), należy spokojnym i pewnym krokiem kierować się do upragnionego celu. W praktyce wygląda to następująco:
Po ponad dobie na „diecie samolotowej”, czując niesamowity aromat jedzenia unoszący się z drugiej strony ulicy, cóż mogliśmy zrobić… Zrobiliśmy ten nieśmiały pierwszy krok, czując się niemalże jak zwierzyna łowna w drodze do wodopoju na sawannie. Cel wydawał się bliski a zarazem tak odległy. W trakcie przeprawy obserwowaliśmy przejeżdżające tuż przed naszymi nosami autobusy, ciężarówki oraz niezliczoną ilość skuterów. Przedostanie się na krawężnik było dla nas porównywalne do postawienia stopy na Evereście.
Na tym nie koniec drogowych atrakcji. Głównym środkiem transportu Wietnamczyków są skutery, które służą do przewożenia dosłownie wszystkiego, zaczynając od sprzętu domowego, budowlanego a kończąc na zwierzętach gospodarskich.
W osłupienie jednak wprawiał nas niejednokrotny widok 6-osobowej rodziny, matki karmiącej dziecko na tylnim siedzeniu czy pana który zdecydował się na przewiezienie całej meblościanki.
Nie byliśmy odosobnieni w naszym zachwycie fantazją drogową Wietnamczyków. Będąc w Ho Chi Minh (dawnym Sajgonie) codziennie spotykaliśmy w barze znajdującym się tuż obok naszego hotelu, pewnego Australijczyka. Siedział zawsze w tym samym miejscu i popijał piwko. Jak się później okazało, kolega z Australii po prostu lubił przyjeżdżać na wakacje do Wietnamu i obserwować ruch uliczny! Rzeczywiście czynność ta dostarcza wielu wrażeń, zaczynając od niedowierzania połączonego z fascynacją, a kończąc na dreszczyku grozy.