Coney Island – upiorne wesołe miasteczko i inkubatory na deptaku
Czasami tak bywa, że będąc dłużej w Nowym Jorku, po prostu ma się ochotę rzucić to całe zwiedzanie i pojechać… po prostu na plażę. Optymalnym rozwiązaniem jest zaledwie godzinna wycieczka z Manhattanu linią Q metra na Coney Island, znajdującej się na południowym końcu Brooklynu.
Wysiadam na stacji Ocean Parkway skąd czeka mnie zaledwie kilkuminutowy spacer na słynną plażę Coney Island Beach. Pierwszy rzut oka, plaża jakich wiele – promenada, piasek, woda… Jednak dostrzegam kilka rzeczy, które czynią to miejsce wyjątkowe poza sezonem turystycznym:
– jest tu cicho,
– nie ma ludzi,
– jest czysto,
– jest jasno, nie ma wieżowców które odcinają dopływ promieni słonecznych.
Co więcej, miejsce to jest kwintesencją kiczu, totalnym zaprzeczeniem „fancy” Manhattanu, dość przewrotne i chyba dlatego zaczyna mi się tutaj podobać.
W połowie września Coney Island Beach urzeka mnie także czymś innym, wyludnione, stare wesołe miasteczko wygląda dość upiornie. Cały czas mam zresztą w głowie stop klatki z mocnego dramatu Requiem for a dream, który był tutaj kręcony. Kręci się tu co prawda trochę osób natomiast wszystko wygląda jak w zwolnionym tempie, choć nie wykluczam, że po tygodniu zwiedzania hałaśliwego i gwarnego Nowego Jorku mogę mieć zaburzoną percepcję 😉
Kiedyś Coney Island miało być typowym American Dream, drugim Disneylandem lub Las Vegas. W latach 20-tych XIX w. był to ekskluzywny resort śmietanki towarzyskiej Nowego Jorku. Jednak z czasem zaczęło przyciągać margines społeczny, stając się centrum hazardu i prostytucji.
Do atrakcji można było wówczas zaliczyć nielegalne walki bokserskie, specjalne przedstawienia w trakcie których widownia mogła rzucać piłkami baseballowymi w czarnoskórych aktorów. Jednak na tym nie koniec… spacer deptakiem „umilał” tzw. Incubator Theater gdzie można było obserwować noworodki walczące o przetrwanie w inkubatorach. Zresztą jako prawdziwą rekomendację można uznać słowa Zygmunta Freuda “the only thing about America that interests me is Coney Island” (Jedyną rzeczą, która interesuje mnie w Ameryce jest Coney Island).
Na deptaku znajduje się szereg oldschoolowych knajp, a wśród nich słynna sieciówka z hot dogami – Nathan’s Famous.
Jako ciekawostkę dodam, że ten słynny fast food został założony w 1916 r. właśnie na Coney Island przez imigranta polskiego pochodzenia. Co roku w Dzień Niepodległości na Coney Island odbywają się mistrzostwa w jedzeniu hot dogów na czas.
W drodze powrotnej z Coney Island warto przejść się po okolicy. Na pierwszy rzut oka widać, że daleko jej do ekskluzywnego Manhattanu. Na ulicach wszędzie słyszę język rosyjski bądź ukraiński.
Nieco dalej widzę duży supermarket, to jest prawdziwe odkrycie gdyż w ciągu ostatniego tygodnia w Nowym Jorku nie widziałam żadnego wielkopowierzchniowego sklepu. Choć nie lubię shoppingu wchodzę z ciekawości. Ceny trzykrotnie niższe niż w City, a klimat jakby słowiański, wszędzie słychać język rosyjski, a w asortymencie są nawet kiełbasy, wędliny, warzywa, polskie Delicje i Ptasie mleczko… nie wierzę!
Pani w kasie spogląda na mnie spode łba, aby kupić produkty trzeba mieć kartę klienta, próbuję się wytłumaczyć, jednak słyszę tylko „ja nie gawarju po angielski”, tego się nie spodziewałam! Jak później doczytałam, okazało się, że rejon Coney Island Beach jest zwany także Małą Odessą, ze względu zamieszkującą go liczną populację imigrantów z Europy Wschodniej.
Jeśli będzie kiedyś w Nowym Jorku, koniecznie zajrzycie na Coney Island. Jest to ciekawa propozycja na jednodniowy wypad, można tu zobaczyć zupełnie odmienną rzeczywistość od tej w centrum Nowego Jorku, a przy okazji spędzić trochę czasu na plaży.
Spodobał Ci się wpis, zajrzyj do innych:
San Gennaro, Mała Italia i chińskie klimaty – SoHo w Nowym Jorku
Intrepid Sea-Air-Space Museum czyli Nowy Jork z pokładu lotniskowca
4 komentarze
RB
NYC to śmietnik ludzkości w porównaniu z Europą, Japonią czy Australią. Zamieszkany przez tubylczą dzicz oraz naiwnych imigrantów. A ten blog umacnia niepodróżujących Polaków w przekonaniu, iż USA to raj na ziemi. USA to syf dla 9-ciu na 10 osób: obóz pracy, indoktrynacja światopoglądowa non stop, niepewność jutra, system zdrowotny na poziomie 3-go świata, przestępczość niewyobrażalna dla Europejczyka. Dziadostwo par excellence!
Gosia
Każdy ma swoje zdanie, natomiast nie zgodzę się z tym, że postrzegam to miasto bezkrytycznie. Zapraszam do przeczytania innego wpisu: https://girlonatrail.pl//mieszkancy-nowego-jorku-jak-wyglada-zycie-w-nyc/
Kasia
Super blog. Wiele ciekawych rzeczy o różnych miejscach na świecie. Opisane ciekawie i przejrzyście. Można się wiele dowiedzieć i zainspirować. Dziękuję bardzo 🙂 Jeśli chodzi o Nowy Jork to na pewno dużo racji ma RB pisząc o negatywnych stronach tego miejsca. Zgadzam się z jego zdaniem. NYC w dużej mierze to miato – dżungla pod wieloma względami. Ale przy tym, z drugiej stony jest fascynujące. Przyciąga i odpycha. Żyć bym tam nie chciała, ale zwiedzić i zobaczyć bardzo, bardzo, bardzo chętnie. Po to są podróże, aby zobaczyć i poznać różne miejsca. Dlatego drogi/droga RB nie czepaiaj się!!!! Autorka niczego nie promuje i nie każe Ci tam żyć i mieszkać. Zrozum, że Pani opowiada tu o różnych miejscach, które ją interesują i fascynują. Iświetnie, że to robi.
Gosia
dziękuję bardzo 🙂