Mieszkańcy Nowego Jorku – jak wygląda życie w NYC?
To jest zaledwie mój drugi post o Nowym Jorku, który odwiedziłam ponad pół roku temu. Tak właściwie to ciężko mi powiedzieć dlaczego, bo był to jeden z moich lepszych wyjazdów solo. Nie będę w nim pisać o turystycznych hotspotach, które szeroko opisane są w niezliczonej ilości przewodników. O tym będzie kiedy indziej 😉
Chce poświęcić ten post moim spostrzeżeniom jeśli chodzi o mieszkańców Nowego Jorku. W NYC byłam nieco ponad tydzień i jest to zdecydowanie zbyt krótki czas żeby dokładnie poznać życie w tym mieście dlatego przedstawię tu moje luźne, subiektywne obserwacje.
Nie będę też ukrywać, że impulsem do napisania tego postu były relacje z opustoszałych ulic Nowego Jorku w trakcie pandemii koronawirusa. Szczerze przyznam, że nie potrafię sobie wyobrazić pustych ulic na Manhattanie, braku samochodów, setek yellow cabów, ciągłego hałasu i fali tłumu, której trzeba się poddać dla własnego bezpieczeństwa.
Sami Amerykanie mówią, że NYC to crazy city. Jadąc tam wiedziałam na co się piszę, w końcu pochodzę z Warszawy. Wiem jak wygląda życie w ciągłym biegu i lubię ten styl, lubię jak cały czas coś się dzieje. Natomiast powiem Wam szczerze, Nowy Jork to jest Bangkok Stanów Zjednoczonych.
Kiedy w drodze powrotnej miałam dłuższy stopover w Kopenchadze, zobaczyłam to miasto z zupełnie innej strony niż parę lat temu podczas pierwszego pobytu. Doświadczenia zmieniają perspektywę, bez urazy ale po NYC poczułam się tam jak w małym, spokojnym prowincjonalnym miasteczku. Dosłownie napawałam się ciszą, siedząc nad kanałem, popijając kawkę i czytając. Swoją drogą Kopenhaga jest jednym z niewielu miast dla których mogłabym porzucić Warszawę 😉
Wracając do Nowego Jorku. To miasto jest w ciągłym ruchu. „W dobrym tonie” jest tutaj bieganie z ogromnymi kubkami kawy, czy pochłanianie na szybko przekąsek. Obserwując nowojorczyków, można odnieść wrażenie jakby non stop jedli i pili 😉
Oczywiście na porządku dziennym jest jaywalking czyli przechodzenie przez ulicę w niedozwolonym miejscu. Nikt tu nie czeka na zielone światło, przecież w ten sposób można zaoszczędzić kilka sekund. Na szczęście zazwyczaj nie jest to żaden karkołomny wyczyn bo ulice Manhattanu przez większą część doby po prostu stoją w korkach.
Niektórzy jednak nawet z tym potrafią sobie poradzić, po co tracić czas w korkach kiedy można przemknąć na desce między samochodami?
Jednak najbardziej mnie zaskoczyło, że w tej miejskiej dżungli ludzie potrafią być humanitarni, a nawet powiem więcej, są po ludzku mili! Specjalna etykieta panuje w metrze, pasażerowie bardzo szanują swoją przestrzeń, lekkie potrącenie na które w polskich warunkach nie zwrócilibyśmy uwagi, tam zawsze wiąże się z „sorry”. Nie ma też wskakiwania na ostatnią chwilę do wagonów, tu przeważa rozsądek ponieważ system zamykania drzwi w nowojorskim metrze, powiedzmy że może okazać się troszkę bardziej kontuzyjny niż warszawski. W dobrym tonie jest także unikanie kontaktu wzrokowego.
Dodatkowo jestem pełna podziwu dla cierpliwości Nowojorczyków. O ile metro w obrębie Manhattanu funkcjonuje sprawnie o tyle wycieczka w dalsze rejony, może okazać się wielką wyprawą. Na niektórych stacjach trzeba naprawdę długo czekać na pociąg, a niektóre linie w godzinach szczytu kursują z pominięciem mniej uczęszczanych przystanków.
Zaskakująca jest także „symbioza” ludzi i gryzoni. Nikt nie sieje tu paniki jak od czasu do czasu przebiegnie szczur. Swoją drogą wiecie po czym odróżnić w metrze nowojorczyka od turysty?
Odpowiedź na końcu 😉
Ciemna strona Nowego Jorku
Życie w Nowym Jorku nie jest łatwe. Kojarzycie wielką awarię zasilania tzw. blackout w 2003 r.? Zdjęcia ludzi uwięzionych w metrze, tłumów na ulicach, śpiących na schodach Central Post Office, którzy pozbawieni zostali powrotu na noc do domu, czy zamieszek, pamiętam do tej pory. Takie awarie podobno zdarzają się często. W takich sytuacjach nawet samochód nie umożliwia powrotu do domu, miasto jest totalnie zblokowane, a zresztą i tak ze względu na brak prądu ludzie nie mają możliwości odebrania samochodu z piętrowych parkingów.
Zresztą niezależnie od awarii prądu, Manhattan i tak cierpi na brak światła. Wieżowce co prawda robią niesamowite wrażenie, ale z drugiej strony blokują też dopływ promieni słonecznych.
Ogromne zatłoczenie miasta nie sprzyja także utrzymaniu porządku.
Dodatkowo, niestety jak w większości tego typu metropolii jest także bardzo dużo bezdomnych.
Różnorodność
Odwiedzić Nowy Jork to tak jakby zwiedzić cały świat. Za każdym razem gdy wychodziłam z metra zastanawiałam się w jakiej części świata się znajdę. Wcześniej miałam świadomość, że NYC słynie z dzielnic „narodowościowych” natomiast poważnie, do głowy mi nie przyszło, że kilka stacji metra to różnica paru stref czasowych!
Jednolitość
To kwestia która najbardziej mnie zaskoczyła i zburzyła mój światopogląd jeśli chodzi o mieszkańców Nowego Jorku. Myślałam, że zobaczę tam niesamowitą różnorodność stylizacji, niecodziennych ubiorów, tymczasem rzeczy które były na topie w stylu np. słuchawek mieli dosłownie wszyscy.
Z pewnością czarną robotę zrobiły tu panie z Seksu w wielkim mieście, które zgrabnie pomykały po ulicach NYC w stylowych szpileczkach.
Na placach jednej ręki mogę policzyć kobiety, które widziałam w butach na obcasie. W NYC króluje sportowe obuwie lub ciężkie buciory (nawet przy temperaturze 25 stopni).
Wyjaśniła mi to koleżanka, która stąd pochodzi, wszystkie te panie po prostu cenią sobie wygodę i w szpilkach chodzą tylko w biurze.
W jakiej dzielnicy mieszkasz?
Nowojorczycy są niesamowicie otwarci, lubią zagadywać i prowadzić small talk. Co ciekawsze, po oczywistym pytaniu o moją narodowość, padało następne: w jakiej dzielnicy mam kwaterę. Moja odpowiedź nie mogła ograniczać się tylko do informacji, że na Brooklynie, musiałam szczegółowo opisać rejon. Po czym następowała chwila zastanowienia, szybka ocena sytuacji, a później wyrok – tam jest w miarę bezpiecznie.
Co prawda Rudolph Giuliani zrobił kawał dobrej roboty drastycznie ograniczając przestępczość w NYC, natomiast nadal istnieją tu miejsca, gdzie można się poczuć delikatnie mówiąc „nieswojo”. Przyznam, że dużo czasu spędziłam nad wyborem odpowiedniej miejscówki w NYC, także z tego powodu, że leciałam tam sama i zdawałam sobie sprawę, że będę poruszać się po mieście także w późnych godzinach nocnych. Problemem było pogodzenie trzech kryteriów wyboru: bliskości do centrum, bezpieczeństwa i niskiej ceny.
Pierwsze dwa kłóciły się z trzecim wymogiem. W końcu znalazłam kwaterę tuż obok Manhattanu, mieszkałam u bardzo porządnej rodziny meksykańskiej, w odległości około 200 m do stacji metra. Wcześniej czytałam, że Brooklyn jest uznawany za bezpieczną dzielnicę. Natomiast ujmę to tak… miałam niebywałe szczęście, że w połowie drogi do kwatery znajdował się posterunek policji.
Jarmarki Nowego Jorku
Wcześniej Nowy Jork niezbyt kojarzył mi się z pchlimi targami. Jednak okazało się, że takie miejsca cieszą się tutaj niesamowitą popularnością. To co mogę powiedzieć z mojej perspektywy, a zwiedziłam już dużo takich miejscówek. Pchli targ w NYC to miejsce w którym trzeba być.
Jest to unikalne doświadczenie ze względu na to, że to kwintesencja amerykańskiego stylu życia, zebrana w starociach (w planach mam oddzielny post o tym).
Więcej info o NYC: