Girl on a trail w…
Początek listopada, za oknem było zimno, szaro i ponuro, a ja zasiadając do wyszukiwarki lotów, zaczęłam sobie wizualizować palmy, słońce i ciepłe morze. Musiałam gdzieś się wyrwać choćby na weekend. Po desperackich poszukiwaniach jakiejkolwiek drogi ewakuacji wybór padł na… Bristol.
Nie mogę powiedzieć że była to kwestia świadomego wyboru, bo kto o normalnych zmysłach wybiera się do Anglii w samym środku zimy?! Nazwę to może chwilowym impulsem, spowodowanym w dużej mierze niską ceną za przelot… Miesiąc później, śmiejąc się z samej siebie, karnie pojechałam na lotnisko w Modlinie, wtedy się jeszcze nie spodziewałam, że będzie to jeden z moich lepszych weekendowych wyjazdów.
Znając „angielskie” realia, tym bardziej o tej porze roku, starałam się nie myśleć że mój wyjazd to typowa ucieczka z deszczu pod rynnę. Tymczasem, ku mojemu zaskoczeniu Bristol przywitał mnie przepiękną słoneczną pogodą.
Jednak nie było to jedyne zaskoczenie, samo miasto zachwyciło mnie swoją różnorodnością, atmosferą oraz ilością kolorów.
Szare, zaniedbane budynki na ulicy Stokes Croft czy Nelson Street, za sprawą grupy artystów działających w projekcie pod nazwą See No Evil, zostały zamienione w prawdziwe dzieła sztuki. Śmiało można powiedzieć, że te ulice Bristolu te jedna wielka galeria na świeżym powietrzu, która nieustannie się zmienia.
Z Bristolu pochodzi słynny Banksy. Jego prace o charakterze pacyfistycznym, anarchistycznym, antykonsumpcyjnym często odwołujące się do takich problemów jak bezdomność czy wyobcowanie lub obnażające hipokryzję oraz absurd, można spotkać na całym świecie, od Stanów Zjednoczonych po Australię.
Na wspomnianej wcześniej ulicy Stokes Croft można zobaczyć jeden z pierwszych murali Banksy’ego zatytuowany The Mild Mild West, przedstawiający pluszowego misia, rzucającego koktajlem Mołotowa w policję.
Bristol zaskakuje też swoją oryginalnością oraz nieschematycznym podejściem. Stąd pochodzą takie zespoły jak: Massive Attack czy Portishead, które dały początek gatunkowi trip hop, a 1 kwietnia 1979 r. z bristolskiego mostu Clifton Bridge, odbył się pierwszy skok na bungee.
Sam most robi duże wrażenie, gdyż wznosi się na wysokość 80 metrów i gwarantuje niesamowite widoki na wąwóz Avon. Most Clifton był pierwszym miejscem które zobaczyłam w Birstolu, jeszcze z okien samolotu. Późnym wieczorem, pięknie oświetlony, naprawdę zrobił na mnie duże wrażenie.
Jednak Bristol to nie tylko skoki na bungee i street art. Znajduje się tu wiele zupełnie odmiennych i klimatycznych miejsc jak słynne Christmas Steps.
A także zbombardowany w trakcie II wojny Światowej – Temple Church.
Warto również zwiedzić port w Bristolu. Port ten, zwany też bramą do Nowego Świata, jest jednym z najstarszych w Anglii. To stąd John Cabot po koniec XV w. wypływał na „podbój” Ameryki. Obecnie znajduje się tu replika jego okrętu, a także muzeum – M Shed – poświęcone historii oraz życiu ludzi w Bristolu oraz centrum edukacyjne z planetarium.
Bristol to miasto otwarte i kosmopolityczne, co widać chociażby na słynnym, St. Nicholas’ Market, gdzie liczne stoiska oferują rozmaite potrawy oraz produkty z różnych zakątków świata.
Co więcej można tu znaleźć także polskie akcenty 😉